Jednak jest świetnie!
Grupa mega zorganizowana, punktualna, niepijąca, zdyscyplinowana, bezproblemowa z wyjątkami. Jesteśmy fajni w ogóle. Szczególnie dziewczyny. Zakupiły na Uliczce Czarowników mnóstwo specyfików na różne dziwne dolegliwości oraz na poprawienie nastroju i jeszcze. Testujemy. Nieustannie też się lansujemy, wysyłając smsy i maile z drugiego końca świata... to mówiłam ja, Ania.
A teraz ja, Jarek:
Zdobyliśmy Chacaltaya (5431mnpm) gdzie przeżywaliśmy ekstazę, podziwiając cudowny zachód słońca nad Cordillera Real. Szczytowaliśmy, próbując złapać szybko uciekający oddech.
Pojechaliśmy sobie na rowerach drogą śmierci by pobyczyć się w Yungas, na brzegu basenu, wśród bujnej, tropikalnej roślinności. Było przepięknie!
Potem polecieliśmy do selvy, gdzie było jak w bajce. Wspaniała pogoda pozwoliła nam wykąpać się w rzece z aligatorami i kajmanami. Różowe delfiny przejawiały ochotę do zabawy i podpływały do nas prosząc o głaskanie. Chociaż w mętnej wodzie trudno było odróżnić kajmana od delfina, a i piranie gromadami wyskakiwały nad powierzchnię wody, pokazując nam jasno kto tu rządzi. Obejrzeliśmy udany wschód słońca na pampie, wysłuchaliśmy koncertu dżungli o świcie i o zmroku, głaskaliśmy małpki i leżeliśmy w hamakach. Udało nam się również złowić kilka dużych piranii, które wypuściliśmy do wody.
Niestety, długa wędrówka po bagnach, brodząc w wodzie po pas, nie zakończyła się sukcesem czyli złapaniem anakondy. Za to jeden z aligatorów złapał naszego przewodnika za nogę i grupa natychmiast się rozpierzchła...
Bolesny był powrót do rzeczywistości czyli przelot do La Paz i powrót do zimna i braku tlenu. Lecz tym razem La Paz przygotowało nam fantastyczną atrakcję w postaci największej fiesty tego miasta czyli El Gran Poder. Musieliśmy zostać aby zobaczyć 62 zespoły i tysiące tancerzy przemierzających ulice miasta w kolorowych, bogatych strojach. Piękne, długonogie cholitas chętnie pozowały do zdjęć ukazując swe wdzięki.
Jak jest dobrze to musi być też i źle. Ciągle trwa blokada granic Peru i dojazdu do Puno więc nie możemy wrócić:-( Trwają protesty, miejscami gwałtowne, miejscowej ludności, która nie chce by obcy kapitał eksploatował bogactwa Peru, niszcząc katastrofalnie środowisko. Na szczęście udało się załatwić łódź, która po wielu przygodach zabrała nas z granicy i właśnie pomykamy gładko, po wodach jeziora Titicaca, na Wyspę Taquile. Cały dzień na łodzi, w tak pięknych okolicznościach przyrody, ma niewątpliwe swój nieodparty urok. Błękit widzę, widzę błękit nad głową i pod nogami. Zawieszeni w czasie i przestrzeni trwamy...